sobota, 23 sierpnia 2014

Ursula K. Le Guin Mądra




Przyszłam do tej kobiety i wcale mi się tam nie spodobało. Pustkowie zalatujące starymi kośćmi.
Mieszkała w domu ze ślepymi oknami. Nikt się tam nie kręcił, ani w środku, ani na zewnątrz, ale słychać było głosy, jakby w domu nieustannie ktoś rozmawiał. Posłuchałam, ale nie udało mi się rozróżnić ani słowa, na dodatek im bardziej nastawiałam ucha, tym mniej do mnie docierało. Przestałam się wysilać i wtedy znów rozbrzmiały głośniej. Gadały i gadały.
Ziemia wkoło domu była naga, kamienista.
Nie chciałam wchodzić. Nie chciałam pukać do drzwi. W ogóle wolałabym się tam nie znaleźć.
Gdy dotarłam na miejsce, zbliżała się już noc, postanowiłam więc, że zapukam rano. Położyłam plecak pod jakimś krzakiem tuż przy pagórku obok domu, ale po drugiej stronie, rozwinęłam śpiwór, zjadłam trochę, chociaż nie byłam głodna, i zasnęłam. Spałam źle. Na niebie nie było gwiazd.
Gdy obudziłam się rano, pomyślałam: Nie wejdę tam! Radośnie obmyłam twarz w płynącym poniżej mulastym strumyku i wypiłam trochę wody, po czym ruszyłam przez wzgórza tą samą drogą, którą przyszłam. Maszerując śpiewałam w rytm kroków.
Ale po jakimś czasie piosenki się skończyły, a pagórkowata i zielona okolica, którą przemierzałam poprzedniego dnia, wydawała mi się przywiędła i jałowa. Około południa przysiadłam, żeby ulżyć obolałym i zesztywniałym pod plecakiem ramionom. W końcu wstałam, zawróciłam i znów tam poszłam. Dom ujrzałam ponownie o zachodzie słońca, ale nie zbliżyłam się do niego. Kręciłam się w okolicy przez kilka dni. Zjadałam moje skromne zapasy, chociaż nie czułam głodu, piłam wodę z mulistego strumienia. Potem znowu spróbowałam odejść. Tym razem oddaliłam się na cały dzień drogi, ale gdy przyszła noc, przeleżałam ją bezsennie, zrozpaczona i samotna. Wstałam o brzasku i cały dzień wracałam do tamtego domu.






Dotarłam tam wczesnym wieczorem. Przeszłam po kamieniach podwórka i zapukałam do drzwi. W środku nagle wszystko ucichło. Stałam w tej ciszy przerażona i nieszczęśliwa.
– Wejdź – usłyszałam.
Musiałam mocno pchnąć drzwi, żeby się otwarły. Musiałam tam wejść. Wstrzymałam oddech, przerażona odorem kości. Był tak silny, że aż dławił w gardle. Weszłam.
– Usiądź – powiedziała kobieta.
Siedziała przy wygasłym palenisku. Niechętnie zajęłam miejsce na stołku przy zimnych popiołach, naprzeciwko kobiety.
– Nie mam cię czym poczęstować – oznajmiła, nie próbując się tłumaczyć. Wcale mnie to nie zmartwiło, bo gardło wciąż miałam ściśnięte, oddychałam jak najpłycej. Niczego bym nie przełknęła. – Słucham – powiedziała.
Wciągnęłam w płuca tyle powietrza, ile zdołałam.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– Mojej pomocy? Przecież to ty jesteś Mądrą – powiedziała bez śladu ironii.
– Tak mnie nazywają.
– Tak cię nazywają – powtórzyła tym samym tonem.
– Nie wiem, co z nimi zrobić – wykrztusiłam z wysiłkiem.
– Aha – mruknął. – Pokaż mi – dodała po chwili.





Sięgnęłam niezgrabnie za siebie i ściągnęłam plecak. Otworzyłam go i wyjęłam moich zmarłych, wszystkich po kolei, dobrą matkę i macochę, dziadka i surowego ojca, ciężkie, bardzo ciężkie dziecko, rozczłonkowanych przyjaciół i zepsute mięso mojej miłości. Ułożyłam ich na zimnych kamieniach paleniska. Kobieta spojrzała i mlasnęła językiem.
– Mądry ludu, ależ ty dźwigasz brzemię! Nie pojmuję, jakim cudem możesz stać prosto.
– Już nie mogę – odparłam. I rzeczywiście, plecy mi się wyobliły i głowa wysunęła do przodu pod ciężarem tego, co nosiłam tak długo i tak daleko.
– Gdy śpisz, też trzymasz ich na plecach? – spytała.
Pokręciłam głową.
– Na piersiach, w ramionach.
Znów mlasnęła językiem i pokręciła głową, jakby mnie naśladowała.
– Cioteczko, proszę, pomóż mi!
Spojrzała ostrożnie na moich zmarłych. Chociaż nie dotknęła żadnego, wstała i obeszła ich wkoło, pochyliła się i obejrzała dziecko, powąchała zaśmierdłe mięso, długo lustrowała stos rozczłonkowanych przyjaciół.
– Dlaczego ich jeszcze nie pogrzebałaś?! – spytała w końcu, nie z wyrzutem, ale po prostu zdziwiona.
– Nie wiem jak. Naucz mnie, proszę, naucz mnie, jak to zrobić. Już dłużej nie mogę ich nosić!
– No chyba – mruknęła kobieta i zakrakała jak wrona. Przeskoczyła nad moimi zmarłymi leżącymi na palenisku i wyciągnęła długie, czarne ręce. – Nie mogę cię tego nauczyć, Mądra. Czego chcesz? Pozbyć się ich? Zostawić u mnie? Tego chcesz?
Stałam po jednej stronie paleniska, ona po drugiej, a zmarli leżeli pomiędzy nami.
– Nie – powiedziałam i zaczęłam po kolei pakować ich z powrotem do plecaka, moje brzemię, które przygniotło mi kręgosłup, spłaszczyło piersi, nasączyło bólem kości. Jednak gdy narzuciłam plecak na ramiona, nie ważył więcej niż wronie piórko.
– I cóż mądrość? – rzuciła, siedząc znów przy wygasłym palenisku. Bez ironii, bez wyrzutu, bez skruchy.
Pocałowałam ją zatem i ruszyłam z powrotem do domu.

za: Ursula Le Guin Otwarte przestworza i inne opowiadania. tłum. Radosław Kot

czwartek, 7 sierpnia 2014

Boska seksualność



Na temat tego, czego w łóżku poszukujemy można by epos napisać.
Na temat mitów związanych z tą sferą życia kilka kolejnych.
Ja również chciałabym do mitów się odwołać jednak od innej strony. To, co dziś wywołuje tyle niejasności zamieszania, miało kiedyś inną role. Niosło konkretny przekaz. Mity kiedyś określały etapy wkraczania do seksualności pomagały młodym kobietom budować ich własną tożsamość seksualną. Były spoiwem rytuałów dojrzewania wkraczania w kobiecość. Sprawę znacznie ułatwiał lepszy kontakt z ciałem i cyklami. 






Brak rytuału ujmuje sensu, pozbawia sakralności, a jednocześnie potęguje chaos w życiu kobiety. Rytuały takie pozwalały na stopniowe poznawanie mocy kobiecych, przygotowywały one psychicznie do kolejnych wyzwań i pomagały zamykać zakończone już rozdziały życia. Sankcjonowały one sens życia jednostki.

Kobiece rytuały miały na celu ukazać moc kobiecego ciała. Ale i nauczyć odpowiedzialności za to jak to ciało będzie traktowane. Uczyły otwartości seksualnej, ale i czyniły każdą kobietą strażniczką owej świętej bramy.
Mam niejednokrotnie wrażenie, że porządek który był naturalny – cieszenie się seksem ale poszanowanie siebie swojej seksualności został zamieniony w jakąś karykaturę odpowiedzialność została zdjęta z osoby i przejęła je religia poprzez moralne normy takie jak narzucanie czystości. Objęła ochronę nad kobietami i to, co było naturalne teraz stało się zakazane. Zakazane a więc wyparte – odczuwanie ciała i jego potrzeb seksualnych stało się dla kobiet tabu. 






W kulturze ciało kobiety pozostało wyklęte – określone jako nieczyste. Kobieta utożsamiać się może z boskim pierwiastkiem matczynym, niepokalanym. Jeśli stanie po stronie swego ciała – seksualności, zmysłów czy instynktów już przekracza cienką granicę wkracza na teren ladacznic, kobiet nieczystych a ciało zmienia się nagle w obiekt pornograficzny.

I tak kobiety zostały odcięte od swych mocy, od ciała.
Kobieca moc, zamieszkuje bowiem w naszym brzuchu, tu rodzi się nowe życie, - dzieła, idee, tu kipią nasze potencjały, siła do działania, instynkty które mogą nas prowadzić. Coś, co każe krzyczeć i drapać kiedy dzieje nam się krzywda. Radość śmiechu z samego dna brzucha – który ma moc rozbijania ponurych struktur. Głos, który nas prowadzi, kiedy nie wiemy dokąd iść. Seksualność - Moc – sacrum – tyleż święty, co przeklęty. Kobiety nawet te, które skryły się głęboko w swoich głowach czują czasami to mocne pulsowanie w ciele, czują jak ten kocioł się rozpala. Jedne otworzą się na to inne pomylą to z powołaniem do posiadania dziecka. Czas, kiedy dana jest nam moc by coś stworzyć określają potrzebą dania nowego życia – zachodzą w ciąże głos się uspokaja. 






A jednak moc nadal jest – nadal zdolne jesteśmy do dawania życia. Nadal też seksualność nasza może być źródłem owej pradawnej siły i mocy. A kobiecość znów może stać się święta w pierwotnym znaczeniu z jakim święta Maryja niewiele ma już wspólnego. Może poza Mandorlą – aureolą  kształcie migdała będącą symbolem waginy.


Dziś te pradawne ścieżki, kiedy kobiecość była powodem celebracji odnajdujemy w mitach, prowadzą nas do nich boginie i praca z nimi. Na początku tej drogi stoi Hekate – strażniczka bramy – Bogini progu. Czy jesteśmy gotowe na tę wyprawę?  Decyzja oznacza odejście od standardowego postrzegania seksualności. Na poszukaniu swej własnej definicji. Oznacza wędrówkę na powrót do swego ciała. Do przyjęcia za nie pełnej odpowiedzialności. Wydaje się proste? Dlaczego więc poszukujemy odpowiedzi na zewnątrz? Poszukujemy technik seksualnych, czytamy mapy czułych punktów. Zwiększamy atrakcyjność ciała podążamy za modą depilujemy, odchudzamy i wbijamy wciąż bardziej i bardziej w kulturowy kanon. Wejście do tego labiryntu oznacza zdjęcie gorsetu, jaki nałożyła nam kultura, religia czy wychowanie. To wędrówka w dół mrok swego ciała. Spotkanie być może po raz pierwszy z nim i jego potrzebami naprawdę. To poznanie swojej wewnętrznej bogini przewodniczki po naszym świecie zmysłów. Odkrycie własnych ścieżek. P drodze zmierzyć jeszcze się trzeba będzie z tym, co odziedziczone po przodkiniach – przemocą seksualną z jaką kobiety się borykały uprzedmiotowieniem – emocjami bólu lęku jakie w ciele zostają zaklęte. 





Takie spotkanie z ciałem może przestraszyć, zniechęcić do dalszej wędrówki. Często to co z ciała się uwalnia paraliżuje i przeraża. Do tego dochodzi wspomnienie zaklęte w ciele tego co same przeżyłyśmy. Potrzeba tu wiele ostrożności by ciało oswoić i uzdrowić z tych wszystkich wspomnień i starych historii. Ta cześć wyprawy wiedzie w dół uczymy się tego, co zaklęte mamy na dnie brzucha – niełatwe to spotkania. Czasem jest to upokorzenie czasem wściekłość. Za tym wszystkim tkwi nasza moc. Warto czyścić to co było by wyjść jej na spotkanie.

W tym miejscu często spotykamy boginie Artemidę. Sprowadza ona nas znów na poziom głowy – racjonalizuje odczucia, wprowadza analizę zatrzymując proces. Nie dowierza, że to, co się wydarzyło tysiąc lat temu może być zakodowane w komórkowej pamięci ciała. Wyszukuje tysiąc teorii na to, że tak nie jest. Słowem odcina nas znów od ciała.

Kiedy jednak uda się nam z nią dogadać możemy wędrować dalej i wtedy wita nas z otwartymi ramionami Bogini Pele – wkracza ona z siłą wulkanu w nasze życie. Oznacza czas przebudzenia. Czas kiedy nasza seksualność wybucha ze zdwojoną siła i przejmuje może na chwilę kontrolę nad resztą życia. Praca z tą boginią może tworzyć nam oczy na wielość aspektów seksualności. Na jej wpływ na to, co z nami i naszym życiem się dzieje. Kiedy poczujemy tę boginie w swoim brzuchu zostaje to odzwierciedlone w naszym wyglądzie oczy błyszczą mocą. Ciało staje się sprężyste, mocne. Działamy i dosłownie przeszkody same znikają. Tryskamy kreatywnością, pomysłami. Mamy odwagę do ich realizacji. 





Tu pojawia się bogini Wenus - seksualność w aspekcie zjednoczenia z drugą osobą. W celu dopełnienia. Patronka relacji seksualnych, miłosnych. Ten archetyp uczy nas na nowo akceptacji swego ciała. Sprawia, że umiemy cieszyć się miłością, pięknem. Pomaga zamieszkać i wygodnie rozgościć w swoim ciele. Pomaga cieszyć się zmysłami. Rodzi artyzm chęć tworzenia i nadawania formy swoim dziełom. Czasem dzieciom. Przypomina o miłości do samego siebie. Świętości kobiecego ciała i potrzebie poszanowania go. Uczy proszenia i przyjmowania. Dzięki tej bogini w ciele rodzi się pożądanie a jeśli lekcje, jakie niesie są odrobione i potrafimy już z otwartością przyjmować, cieszyć się ciałem i jego zmysłami to nagrodą będzie niezwykłą siła doznań seksualnych, zwiększona moc odczuwania i boskie przeżycia w trakcie stosunku seksualnego. Ciało znów stanie się święte. W nas obudzi się bogini … I stanie się Świętych obcowanie ….