wtorek, 10 listopada 2015
Jesienne refleksje - wędrówka śladami Bogini
Kolejna jesień – i znów czas zatrzymania. Uspokojenia, większej refleksji. Wsłuchania w siebie. Bywa trudny to czas bo z pędu z zewnątrz wpadamy nagle w siebie bez ostrzeżenia zderzamy się z własnym odbiciem. Czy jesteśmy czy nie jesteśmy gotowi.
Czas wakacji zakończony, to co nie przepracowane woła teraz wielkim głosem. Uwagi i energii się domagając. To co przeciągane, z leku przed końcem, przed konfrontacją teraz ostatecznych rozstrzygnięć się domaga.
W mroku jesieni wszystkie strachy w kątach pochowane odważniej podnoszą swoje głowy. A kurz spod dywanu – czyli wszystko, to co tam latem poukrywaliśmy spokojnie rozwiewa się po całym pokoju. Taki to czas, kiedy każdy balast zbędnych wspomnień, niedomkniętych sytuacji, niewyrażonych emocji zaczyna ciążyć i utrudniać kolejne kroki.
Zwycięża ciało o swoje się domagając – zmęczeniem, smutkiem, czy chorobom nas z pędu wytrąca. Zachęca do zatrzymania. Popatrzenia wstecz, w głąb. Bardziej, spokojniej. Taki teraz czas próby – pięknie to jesienne mity opowiadają. Kora – niewinne radosne dziewczę – wolne od mroku, upajające się zapachem kwiatów i blaskiem słońca rozpoczyna swoją wędrówkę na spotkanie mroku. Nagle – bez przygotowania. Po prostu ziemia się pod nią rozstępuje. Różne są opcje tego mitu – ta późniejsza głosi iż porywa ją król podziemia na swoją małżonkę i panią królestwa umarłych. Te wcześniejsze mówią o trzech boginiach a raczej trzech aspektach tej samej bogini. Ta podziemna to czarna bogini – związana z śmiercią przemianą. Wejście Kory do podziemi to integracja Białej – dziewiczej, oraz Czarnej staruchy – Bogini.
Jedna w drugą się przemienia, cykl idzie dalej i dzięki temu trwa życie. Ale też zmiana imienia Bogini sugeruje inicjację, która się dokonała. Kora wchodząc do świata podziemnego przemienia się w Persefonę. Z Białej w Czarną. Z czarnej w białą – na każda wiosnę bowiem bogini powraca.
Brak tu jeszcze wątku czerwonej bogini by cykl był pełen.
Mamy Demeter archetyp matki, która poszukuje wytrwale swojej córki. Ja wolę jednak ten aspekt czerwonej który sama Persefona reprezentuje. Kiedy to powraca z podziemi z krainy mroku i śmierci, nie powraca sama. Pojawia się i ukazuje co roku swoim poddanym w ramach Misteriów Eluzejskich z dzieckiem na ręku. Z największego mroku, rodzi się dziecko, światło.
Mit który kiedyś uznawałam za smutny – dramat rozdzielenia matki i córki, mocno pobudzał moją dziecięca wyobraźnię – stał się piękną metaforą jesiennej wędrówki. Czasem dopełnienia siebie, odejścia od rodziców, i odnalezienia własnego dziecka – idei. Wejścia w rolę tej, która wie.
Dlatego teraz mrok nas ogarnia – woła nie lęki i niemoce ale ta idea, światło w największym mroku ukryte. Niczym mityczni bohaterowie albo na wzór bogiń możemy teraz powędrować w mroki – zmierzyć się z lękami, odciąć przeszłość, wyjść poza swoją tożsamość, swoją strefę komfortu.
Spotkać mrok, rozpuścić się w nim. Co jeśli nie starczy nam sił? Jeśli mrok nas pochłonie? Na szczęście w mroku światło się skrywa. Kiedy wydaje się nam że już nie mamy sił, dalej nie damy rady – mrok się rozświetla, idea ukazuje naszym oczom. Dotykamy swego źródła. Docieramy do kresu. Dlatego w największym mroku celebrujemy światło. Dlatego w miesiącu grudniu, kiedy to mroku mamy najwięcej jest święto Bogini światła oraz święto odrodzenia słońca.
Tu wiele filmów się kończy napisem Happy end. I tak nam się koduje że odkrycie to już sukces. Można się tu zatrzymać zasilić, celebrować ten moment. Ale nie da się zapomnieć tego, że teraz oto czeka nas droga powrotna. Żmudne wydobycie się z najgłębszego mroku. Ostrożnie tak by delikatnie nasz odkryty dar wynieść na powierzchnię. Ale na to mamy już całą zimę. I będzie o tym kolejna opowieść.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz